(8.03.1949 – 3.01.2021
Z głębokim smutkiem zawiadamiamy, że w dniu 3 stycznia odeszła od nas nasza droga koleżanka Hanna Legutowska.
Od 8 lat pełniła funkcję sekretarza Stowarzyszenia.
Zawsze uśmiechnięta, pogodna i gotowa do współpracy.
Pożegnamy Hanię w dniu 25 stycznia o godz. 13.15 mszą żałobną w kościele Dzieciątka Jezus przy ul. Czarnieckiego 15,
O godz. 14.30 nastąpi wyprowadzenie do grobu na Starych Powązkach (IV brama).
Długo się zastanawiałam co mam powiedzieć, bo nie umiem przemawiać.
Wszystkich nas zaskoczyło odejście Cioci. Mimo Jej ciężkiej choroby wierzyliśmy, że Jej siła, wiara i chęć życia wygra z przeciwnikiem. Miała jeszcze tak dużo planów – zawodowych, podróżniczych. Tyle marzeń, których nie udało się spełnić. Stało się jednak inaczej, 2.01 przegrała najważniejszą walkę, zostawiając nas tutaj w smutku i żalu.
Dziękuję wszystkim z Państwa, że mimo przeciwności losu, pandemicznej sytuacji w kraju, postanowiliście towarzyszyć Cioci w jej ostatniej drodze. Byłoby to dla Niej ważne. Wiemy też, że wiele osób zrezygnowało w obawie przed koronawirusem, ale myślami i modlitwą są tu teraz z nami. Rozumiemy to doskonale i szanujemy, zwłaszcza, że Ciocia również rezygnowała z wielu uroczystości w ostatnim czasie nie chcąc dodatkowo ryzykować.
Jaka była? Ciężko powiedzieć, każdy z nas zapamięta ją zupełnie inaczej. W zależności, na którym etapie życia i w jakich okolicznościach Wasze drogi się przecięły. Ja mogę mówić tylko za siebie. Jako dziecko, może wstyd się przyznać – bałam się Jej. Mówię to otwarcie, bo wiedziała o tym. Często już jako osoba dorosła zwracałam się do niej tak, jak wtedy gdy byłam jeszcze dzieckiem, czyli Ciocia Krzykalska. Miała swoje zasady, swoje nastroje, swoje przyzwyczajenia, które trzeba było zrozumieć i uszanować. Ale była też ciepła, uczynna i troskliwa. Czasem nawet za bardzo. Nauka była dla niej kluczowa, studia – priorytetem. Będąc w klasie maturalnej często, ba codziennie odbierałam telefony z pytaniem „Co robisz?” Jedyną, właściwą odpowiedzią było „Uczę się”. I to Cioci wystarczało. Na tym rozmowę kończyła. Dzisiaj brzmi to śmiesznie. Zresztą sama się z tego z czasem śmiała, ale wtedy było oznaką troski, obawy. Kiedy odebrałam indeks wiedziałam, że była ze mnie dumna tak samo jak z Grzesia i Mariusza mimo, że gdzieś na naszych ścieżkach życiowych zdarzały się potknięcia. Wspierała nas jak potrafiła najlepiej. Miała niezwykły dar opowiadania o owadach, chorobach roślin. Potrafiła zainteresować moje dzieci, słuchały Jej z zachwytem. Myślę, że z czasem złagodniała, zwolniła i oddała się tym zajęciom, które naprawdę kochała.
W przypadku Cioci Hani trafne jest określenie, że dla kogo praca jest pasją, ten nie przepracuje w życiu ani jednego dnia. Jej pasją były rośliny, owady i wszystko co z nimi związane. Wystarczyło wysłać Jej zdjęcie rośliny, a ona natychmiast potrafiła określić co to, jakich warunków do życia potrzebuje, jak o nią dbać. To było niesamowite. Tak samo, jak wysłałam Jej zdjęcie obrzydliwego robaka, którego znalazłam nad Narwią będąc ze śp. dziadkiem Kazikiem, a ona kazała mi go łapać w słoik – bo to przepiękny turkuć podjadek. Albo na spacerze na Mazurach, kiedy co chwilę zatrzymywała się, żeby zrobić zdjęcie chorych liści. Dzisiaj chciałabym się wybrać na taki spacer… Do ostatnich chwil, jeszcze ze szpitala dawała rady, chociaż z dnia na dzień coraz ciężej było jej pisać.
Ostatnie lata życia poświęciła kolejnej pasji, którą zaraziła się od śp. dziadka Józika. Podążając śladami żołnierzy, ofiar Katynia, na Wołyniu. Biorąc udział w różnych uroczystościach związanych z Powstaniem Warszawskim, oraz innymi wydarzeniami, które mocny ślad pozostawiły w historii Polski, nie tylko na terenie naszego kraju, a także podróżując między innymi, na Ukrainę. Opisywała te wydarzenia między innymi na stronie Stowarzyszenia Wychowanków SGGW. Pandemia w tym zakresie bardzo pokrzyżowała Jej plany. Wierzyła, że po jej zakończeniu będzie znowu mogła podążać śladami historii.
Jej marzeniem było wydać album ze zdjęciami małych drewnianych kościołów w różnych częściach Polski. To jedno z tych, których nie udało się zrealizować.
SGGW to dla Cioci nie tylko miejsce pracy. To drugi dom, z którym związana była od wczesnych lat młodości, aż do emerytury, a właściwie do końca swoich dni. Była oddanym pracownikiem, angażującym się we wszystkie swoje tematy i badania. Wśród współpracowników znalazła wielu przyjaciół. Utrzymywała kontakt ze swoimi magistrantami nawet po obronie. Zdarzało się, że przesyłali jej swoje prace zawodowe do recenzji. A kiedy zobaczyła któregoś w telewizji czy przeczytała jego artykuł – cieszyła się z jego sukcesów. Pamiętała temat pracy. Angażowała się we wszystko na 100%.
Przez wiele lat współpracowała z „Działkowcem”, „Ogrodami”. Pisała artykuły, udzielała porad telefonicznych, prowadziła wykłady. To była jej pasja, miała olbrzymią satysfakcję z kolejnych swoich tekstów ukazujących się na łamach tych pism. Wydała kilka książek. To wszystko powodowało, że ciągle rozwijała się i chciała się dzielić swoją wiedzą.
Wydawała się silną osobą. Pokonywała kilometry pieszo, dźwigała ciężary. Dla mnie była „nie do zdarcia”. Byłam pewna , że 8 marca będziemy świętować Jej kolejne urodziny i kolejne, i kolejne. Odeszła za wcześnie. Zdecydowanie. W naszych sercach pozostanie na zawsze.
Gdyby miłość mogła uzdrawiać, a łzy wskrzeszać dziś byłbyś z nami Ciociu.
Małgosia Chacimska (siostrzenica)