(? – 9.08.2011)

Wspomnienie o koledze ze studiów śp. mgr inż. Romanie Grzegórskim

Akurat wróciłem późną nocą z pobytu seniorów emerytów z „Marymontu” w Kirach koło Zakopanego, który sponsorował nam JM Rektor, a na biurku w domu był list od pana Jerzego Grzegórskiego, syna Romana, w którym czytam…

„ Z przykrością pragnę poinformować, że moi rodzice Roman i Bożena Grzegórscy zginęli w wypadku samochodowym 9 sierpnia 2011 roku w miejscowości Ujma Mała. Ojciec jest pochowany na cmentarzu parafii w Konecku. Grób rodzinny znajduje się przy głównej alei”.

Jakiś ból i smutek okrył moje serce, bo Roman to mój serdeczny kolega z czasów studiów na Wydziale Rolniczym SGGW, które rozpocząłem w 1954 roku, a Roman dołączył do nas na drugim roku, przenosząc się z Poznania. Pamiętam że znajomość zawarliśmy idąc na wykład do Auli II, tuż po rozpoczęciu drugiego roku studiów. Roman zwrócił moją uwagę takim ciepłym słowem, niosącym szczerość. To mnie ujęło, a było to wynikiem między innymi ukończenia przez Romana klasycznego Liceum Ogólnokształcącego u Ojców Salezjanów w Inowrocławiu. W owym czasie powszechnie panoszyło się nauczanie ateistyczne, takie odhumanizowane.

Lata studiów mijały szybko, a dzięki Romanowi „zaliczyłem” prawie wszystkie sztuki klasyczne grane w owym czasie w teatrach warszawskich. Roman często fundował bilet wstępu do teatru, bo był zamożniejszym ode mnie studentem. Dzięki Ci Romku za tę dobrotliwość, bo przez to poznałem lepiej piękno literatury polskiej i obcej. W tamtych czasach, na szczęście, reżyserzy nie przerabiali i nie „ulepszali” tekstu oryginalnego.

Dzięki Tobie Romku odkryłem też duszpasterstwo akademickie przy kościele świętej Anny przy Krakowskim Przedmieściu. Wybieraliśmy się tam razem, czasami z innymi kolegami na wieczorne Msze św. celebrowane przez Księdza Kardynała Stefana Wyszyńskiego. Były to niezapomniane chwile. Teraz ilekroć jestem w kościele św. Anny w Warszawie, to widzę księdza kardynała Stefana Wyszyńskiego, dla którego, jak wchodził na ambonę aby głosić kazanie, zawsze czekała wiązanka biało-czerwonych kwiatów.

Byliśmy też razem na studenckiej warszawskiej pielgrzymce na Jasnej Górze w Częstochowie, z Warszawy wyjechaliśmy ciężarówkami. Tam na wałach Jasnej Góry Roman przedstawił mnie księdzu Janowi Koskowi z Zakrzywia Kujawskiego, w którym przez wiele lat prowadziłem duchową korespondencję.

Po studiach Romanie osiadłeś na swojej żyznej, pięknej rodzinnej ziemi kujawskiej, prowadząc początkowo wspólnie z rodzicami a potem już samodzielnie, odziedziczone gospodarstwo rolne. Tam też dwukrotnie odwiedziłem Romana. Pierwszy raz było to jeszcze przed jego ślubem, a drugi raz to było jak już jego drugi syn był po ślubie. I wciąż miałem taki wyrzut sumienia, że Roman nigdy osobiście nie był w moim domu. Dlatego w życzeniach świątecznych na Boże Narodzenie 2011 roku bardzo prosiłem Romana aby odwiedził mnie w Milanówku. Ale już Romka odpowiedzi nie otrzymałem, dziwiąc się tym bardziej że przesyłał mi zawsze życzenia świąteczne. Tym razem odpisał mi syn Romana pan Jerzy: „ Pański adres znalazłem na kopercie z życzeniami świątecznymi adresowanymi do ojca…”

Roman był mistrzem słowa, zawsze właściwie użytego, ale i dowcipnie, i żartobliwie. Lubiłem ten Jego żart i takie metafizyczne spojrzenie na otaczającą rzeczywistość. Dlatego rozmowy z Tobą Romku nie były nudne.  Cieszyłem się z naszych koleżeńskich spotkań w czasie zjazdów naszego rocznika studiów na SGGW, byłeś chyba na wszystkich tych spotkaniach. I mógłbym wiele pisać o tobie, a ty już w grobie.

Trzeba z radością przez życie iść choć wieje wiatr, choć smutno mi, że Ciebie już nie ma tu, ale jesteś tam hen w Górze, w to wierzę.

Romku mój kochany Kolego, niechaj Bóg Wszechmogący przyjmie Ciebie i Twoją małżonkę Bożenę do wiecznej radości w Niebie. Byłeś i jesteś w moim sercu i w modlitwie.

 

prof. Wiesław Nowakowski